Chyba jak każdy, kiedy byłam nastolatką, marzyłam o wyjeździe do Stanów - w końcu tam spełniają się marzenia, wszystko jest możliwe, jeden wielki American dream i nic więcej człowiekowi do szczęścia nie potrzeba. Nie specjalnie umiem śpiewać, grać czy świecić czym mnie natura obdarzyła, ale przecież to nie ważne; Nowy Kontynent stwarza nieograniczone możliwości, wszyscy tam są uśmiechnięci, szczęśliwi, bo nie mają za sobą setek lat burzliwej i krzywdzącej historii, nad którą cały czas muszą rozmyślać i mogą przepoczwarzyć się z pucybuta w milionera w mgnieniu oka. Jednak kiedy moje szare komórki zaczęły chłonąć informacje, które wcześniej były dla mnie zupełnie nieciekawe, nieco zmieniłam zdanie.
Słyszałam o niewolnictwie, ale jako zaaferowany swoimi sprawami szczyl nie bardzo się tym interesowałam. Później wiadomości o morderstwach, wyzyskiwaniu, dyskryminacji, których obiektem byli Bogu ducha winni Afro - amerykanie, przyćmiły moje wyobrażenie o jakże wyrozumiałej i kochającej swych obywateli Ameryce. KKK, biali szczycący się niższą produkcją melaniny przez swoją skórę, nienawidzący ludzkich istot z jakże idiotycznego powodu jak inny kolor skóry. Można by rzec, że nic dziwnego, że teraz role się odwróciły.
Zakochany w sobie młody, zamykający się na innych kraj, ale służący pomocą tym biednym, pogrążonym w konflikcie państwom, typu Iran („służący pomocą" - czytaj: „potrzebowaliśmy ropy, ale wmówmy całemu światu, że my tam stabilizujemy sytuację"). Teraz okazuje się, że ten kolos ma gliniane nogi.
A mimo to politycy ich kochają... Nie szkodzi, że jako naprawdę nieliczni nie mamy wstępu do tego kraju bez visy, której prawie nikt nie dostaje, nic w tym złego, że dostajemy jałmużnę w postaci przestarzałych samolotów, do których Amerykanin choć z odrobiną sprawnego mózgu by nie wsiadł, co w tym złego, że obiecują, obiecują, i nic z tego nie wynika. Nasi politycy (zapewne nie wszyscy, I hope) wciąż chłoną każde słowo amerykańskich zbawicieli ludzkości (szczególnie tego, który aż tyle dla tej ludzkości zrobił, że dostał nagrodę Nobla), merdają ogonami na określenia typu „Polska to champion", „Polscy żołnierze to prawdziwi wojownicy". I to im wystarczy.
Jednak z mojego (i nie tylko) punktu widzenia, Amerykanie nic dla nas nie zrobili, mają jeszcze gorsze pomysły na reformę służby zdrowia niż my, a przez ich cudowne pomysły giną nasi żołnierze. W służbie czemu? Amerykańskiemu zapotrzebowaniu na ropę naftową, ich pragnieniu zbawiania świata? Chcieli, to niech swoich wysyłają na śmierć. Gdyby i w naszej tradycji było to taką obrazą - sama rzucałabym butami w amerykańskich przywódców.
Politycy ich nie kochają (może ich bogactwo). Liczą na to, że Amerykanie odwalą za nich robotę, czyli zapewnią ("zagwarantują") Polsce bezpieczeństwo. Wiadomo, że to dużo kosztuje, a Polska jest biedna. Wtedy "nasi" politycy mogliby zapychać inne "dziury budżetowe".